Dzień dobry!
Czy jesteście gotowi na PRAWDZIWY początek łazienkowej przygody z modą? Mam nadzieję, że tak, bo dzisiaj pierwszy merytoryczny post z cyklu „Moda malowana”.
Zanim przeniesiemy się w świat osiemnastowiecznych trendów i fasonów, warto odpowiedzieć sobie na kilka pytań. Pierwsze z nich jest dość banalne, ale równocześnie skłaniające do głębszego zastanowienia się nad całością zjawiska, a brzmi ono:
Co to jest moda?
Według definicji słownikowej moda (od łacińskiego słowa modus, oznaczającego sposób, wzór) jest to „sposób ubierania się, czesania i makijażu popularny w jakimś okresie lub miejscu”, a także „krótkotrwała popularność czegoś nowego w jakiejś dziedzinie”. W przytoczonych definicjach ujawniają się dwie bardzo istotne cechy mody: jest ona zjawiskiem zmiennym i popularnym, czyli dotyczy jakiejś szerszej grupy ludzi. Warto jednak zaznaczyć, że modny może być nie tylko ubiór (chociaż głównie nim będziemy się w ramach tego cyklu zajmować), ale także sposób urządzania wnętrz, idee, zachowania, miejsca i wiele innych… Osobą modną w każdym calu był bez wątpienia król Stanisław August i to między innymi właśnie jego chęci podążania za aktualną modą w różnych dziedzinach życia zawdzięczać możemy to, że w drugiej połowie XVIII wieku kultura polska w znaczący sposób rozkwitła. Strach pomyśleć, co by było gdyby król był pod tym względem zupełnym abnegatem… No właśnie? Czy on w ogóle MÓGŁBY być abnegatem w kwestii mody? Czemu nie, powiedzielibyśmy my, współcześni. W osiemnastym wieku nie było to jednak aż tak oczywiste…
Dziś traktujemy modę nieco inaczej niż nasi przodkowie, nawet ci sprzed kilkudziesięciu lat, a zawdzięczamy to procesowi demokratyzacji tego zjawiska. Proces ten, spowodowany przemianami ekonomicznymi, technicznymi i społecznymi, które zachodziły już od drugiej połowy osiemnastego wieku, tempa nabrał dopiero sto lat później i polegał na stopniowym przejmowaniu szeroko pojętej mody przez coraz szersze kręgi społeczne, dzięki obniżeniu cen (i jakości) towarów z jednej strony, a rosnącej mobilności społecznej z drugiej. Dziś ten proces chyba już się zakończył, a jego owoce są następujące: modne produkty są teraz powszechnie dostępne i przestały być rzeczą elitarną, więc z jednej strony krąg odbiorców mody poszerzył się znacznie, z drugiej jednak – podążanie za najnowszymi trendami nie jest rzeczą obowiązkową i modę da się, przynajmniej w pewnym stopniu odrzucić. W osiemnastym wieku mieliśmy do czynienia z odwrotnym porządkiem: na to, co modne, pozwolić mogli sobie nieliczni – tylko ci najbogatsi (co najczęściej oznaczało także: dobrze urodzeni) i osoby z ich otoczenia. Mogli, a właściwie musieli, ponieważ bardzo trudno było przed modą uciec... Modny strój i otoczenie stanowiły, wraz ze statusem społecznym oraz pełnioną funkcją, niemal nierozerwalną całość i, śmiem twierdzić, że w ówczesnej atmosferze obyczajowej, trudno byłoby im istnieć oddzielnie.
Użyłam słowa „ strój” z premedytacją, ponieważ teoria mody odróżnia je od słowa „ubiór”, które odnosi się do czysto praktycznych funkcji – ubieramy się, aby chronić swoje ciało przed czynnikami zewnętrznymi, chociażby przed zimnem. Strój to coś więcej – niesie on za sobą szereg znaczeń symbolicznych i informacji o osobie, która go przywdziewa, np. o jej płci, narodowości, statusie społecznym i materialnym, zawodzie, upodobaniach, humorze… Stroimy się, aby coś zakomunikować, chociażby to, że chcemy wyglądać w sposób, jakiego wymaga od nas określona okazja, że chcemy się komuś podobać lub że się na coś nie zgadzamy. I w tym miejscu warto poruszyć kwestię antymody, która pojawiła się także w czasach stanisławowskich. Wiecie, o kim mowa? O słynnych „kontuszowych”: przedstawicielach szlachty, która, zamiast podążać za najnowszymi trendami, konsekwentnie modę odrzucała, co jednak nie przeszło bez echa i wywołało w Polsce stanisławowskiej słynny konflikt obyczajowy, zwany walką fraka z kontuszem… Ale o tym napiszę więcej już innym razem…
Zosia Jusiak